lecę sobie ulicą. w słuchaweczkach muzyka. oglądam sobie budynki. czasami spoglądam pod nogi, bo chodnik tak dziurawy, że bez problemu można sobie syrki połamać. wpadam na kogoś. rzucam przepraszam! i lecę dalej. a ten ziomek mnie goni. myślę: o serio, teraz będziemy się bić? nie poznałam. kolega z poprzedniej szkoły. i zaczyna rozmowę... o, nie, ja chyba wolę to solo i cześć . przerywa mi słuchanie muzyki. wyciąga z pięknej chwili podziwiania otoczenia. z trudem walczę ze złością. mimo wszystko nie chcę go zabić. co u ciebie? moje ukochane pytanie. i ukochana odpowiedź. mam odpowiedzieć szczerze? że jest źle, fatalnie i umieram? okej. co jak co, ale odważna to jestem... dobra, to odpowiadam zgodnie z prawdą. wychodzę na dziecko z problemami, które zaraz będzie się wieszać.. na dziecko, które chce zwrócić na siebie uwagę. na jakiegoś dziwaka, bo na to pytanie odpowiedź jest jedna, a ja lecę z ciemnymi wyznaniami. i co odpowie? poważnie? ale coś się stało?